“Może dlatego, że sakralizacja rodziny jako takiej (bez względu na to, co kryje się pod tym pojęciem) zawsze wydawała mi się śmieszna. Jakby fakt, że jest matka, ojciec, ślub i dzieci, cokolwiek gwarantował. Jakby ludzie pozbawieni tej cudownej instytucji byli w czymkolwiek gorsi. Do dziś pamiętam wypowiedź nauczycielki angielskiego, skierowaną do mojej przyjaciółki: “o Boże, to ty w ogóle nie miałaś okazji dorastać w normalnej rodzinie!”.”
Że się nie zgodzę.
Primo- jeśli odrzucimy extrema z obu stron (czyli kompletnie pojebane nierodziny i kompletnie pojebane rodziny- czyli w sumie też nierodziny) to sorry, ale ci “pozbawieni tej cudownej instytucji” są gorsi. I jest dokładnie tak, jak to powiedziała twoja nauczycielka twojej koleżance- nie mieli okazji dorastać w normalnej rodzinie. Nie będziesz się chyba kłocić o to, że dzieciaki z dowolnych nierodzin dorastały w normalnych rodzinach, czyż nie? A dlaczego gorsi? Ano dlatego, że instytucja rodziny nie powstała od czapy, nie wymyślił jej jakiś Lenin zarażając Krupską syfilisem, to nie jest kolejny projekt społeczny lewicy. Rodzina to nie jest jakaś idea, jakieś wymożdżone coś tylko instytucja, ktora jako jedyna sprawdziła się w przeciągu ostatnich 60 000 lat i w związku z tym się zsakralizowała. Coś, co działa tak wyśmienicie, jest tak naturalne i zdrowe, jak normalna rodzina jest zwyczajnie święte. I tylko ktoś chory lub zbrodniarz może na tę instytucję podnosić rękę.
Nawet, jeśli w poszczegolnych przypadkach nie działa ona najlepiej, to szkody dla ogołu wyrządzane podważeniem świętosci rodziny są nie do oszacowania.
Secundo- jeśli tobie się sakralizacja rodziny wydawała zawsze śmieszna, to jest to tylko sygnał odnośnie sporej niedoskonałości twojej własnej rodziny i rodzin ludzi, ktorzy cie otaczają. Warto pamiętać, że to być może tylko margines a u reszty jest normalnie. Dla człowieka z normalnej rodziny ta sakralizacja nie jest śmieszna, bo rzeczy święte nie są śmieszne. Są wzniosłe.
I jasne, matka, ojciec, dzieci, ślub niczego nie gwarantują. Nie od tego są, żeby cokolwiek gwarantować. Zwłaszcza w naszej kulturze- ta matka i ojciec złączeni ślubem to sakrament. Ci ludzie sobie przysięgają i sobie się oddają. Na zawsze.
Niektorzy okazują się do tego zbyt mali, ale jakimś trafem większośc daje radę. I poki trzymają sie ludzie tego, co sobie przysięgali wiedzie im się całkiem nieźle.
Myślę też, że nie doceniasz samego aktu ślubu. Oczywiście dziś ludzie są już takimi debilami, maja wrażliwośc tak stępioną, że i nie są czuli na takie sprawy jak niegdyś i traktują ślub jako ot taką ludową zabawę. Niemniej jednak dla normalnego człowieka, ktory to co robi traktuje z należytym szacunkiem akt ślubu to nałożenie na siebie Formy. Człowiek staje się tej Formy zakładnikiem. To wbrew pozorom pomaga, czego dowodem mogą być te miliony małżeństw, ktore jakoś tam ze sobą żyją, mimo że się i trochę ze sobą męczą- co się jawi jako wygrana na loterii na tle tych wszystkich wyzwolonych ludkow, ktorzy albo na siebie Formy nie nałożyli żadnej, albo za nic mają swoje słowo i ją ochoczo z siebie strząsnęli. Ludki te, tak po 30stce, wolne chwile spędzają na wyciu z żalu do księżyca. Jak to im źle. Taka cena za “wolność”. Bo to taka wolność w stylu disco polo “niech żyje wolność i swoboda, niech żyje zabawa i dziewczyna młoda” :D
Niby ci ludzie w większości kształceni, ęteligentni i cali w paryskich pudrach, a disco polo w duszy gra, że hej!
Pozdrowki
P.S. zauważyłem, że wrocił tu terror dobrych manier, tzn że jak ktoś się odezwie cokolwiek za ostro, to zaraz się rakiem wycofuje twierdząc, że nie miał na myśli nic złego, broń Boże!
Oświadczam niniejszym, że nie miałem nic złego na myśli, nikogo nie atakuję personalnie, snuję sobie takie quasistatystyczne rozważania, co złego to nie ja i uwolnić Stopczyka!
Pino,
najpierw cytacik z ju:
“Może dlatego, że sakralizacja rodziny jako takiej (bez względu na to, co kryje się pod tym pojęciem) zawsze wydawała mi się śmieszna. Jakby fakt, że jest matka, ojciec, ślub i dzieci, cokolwiek gwarantował. Jakby ludzie pozbawieni tej cudownej instytucji byli w czymkolwiek gorsi. Do dziś pamiętam wypowiedź nauczycielki angielskiego, skierowaną do mojej przyjaciółki: “o Boże, to ty w ogóle nie miałaś okazji dorastać w normalnej rodzinie!”.”
Że się nie zgodzę.
Primo- jeśli odrzucimy extrema z obu stron (czyli kompletnie pojebane nierodziny i kompletnie pojebane rodziny- czyli w sumie też nierodziny) to sorry, ale ci “pozbawieni tej cudownej instytucji” są gorsi. I jest dokładnie tak, jak to powiedziała twoja nauczycielka twojej koleżance- nie mieli okazji dorastać w normalnej rodzinie. Nie będziesz się chyba kłocić o to, że dzieciaki z dowolnych nierodzin dorastały w normalnych rodzinach, czyż nie? A dlaczego gorsi? Ano dlatego, że instytucja rodziny nie powstała od czapy, nie wymyślił jej jakiś Lenin zarażając Krupską syfilisem, to nie jest kolejny projekt społeczny lewicy. Rodzina to nie jest jakaś idea, jakieś wymożdżone coś tylko instytucja, ktora jako jedyna sprawdziła się w przeciągu ostatnich 60 000 lat i w związku z tym się zsakralizowała. Coś, co działa tak wyśmienicie, jest tak naturalne i zdrowe, jak normalna rodzina jest zwyczajnie święte. I tylko ktoś chory lub zbrodniarz może na tę instytucję podnosić rękę.
Nawet, jeśli w poszczegolnych przypadkach nie działa ona najlepiej, to szkody dla ogołu wyrządzane podważeniem świętosci rodziny są nie do oszacowania.
Secundo- jeśli tobie się sakralizacja rodziny wydawała zawsze śmieszna, to jest to tylko sygnał odnośnie sporej niedoskonałości twojej własnej rodziny i rodzin ludzi, ktorzy cie otaczają. Warto pamiętać, że to być może tylko margines a u reszty jest normalnie. Dla człowieka z normalnej rodziny ta sakralizacja nie jest śmieszna, bo rzeczy święte nie są śmieszne. Są wzniosłe.
I jasne, matka, ojciec, dzieci, ślub niczego nie gwarantują. Nie od tego są, żeby cokolwiek gwarantować. Zwłaszcza w naszej kulturze- ta matka i ojciec złączeni ślubem to sakrament. Ci ludzie sobie przysięgają i sobie się oddają. Na zawsze.
Niektorzy okazują się do tego zbyt mali, ale jakimś trafem większośc daje radę. I poki trzymają sie ludzie tego, co sobie przysięgali wiedzie im się całkiem nieźle.
Myślę też, że nie doceniasz samego aktu ślubu. Oczywiście dziś ludzie są już takimi debilami, maja wrażliwośc tak stępioną, że i nie są czuli na takie sprawy jak niegdyś i traktują ślub jako ot taką ludową zabawę. Niemniej jednak dla normalnego człowieka, ktory to co robi traktuje z należytym szacunkiem akt ślubu to nałożenie na siebie Formy. Człowiek staje się tej Formy zakładnikiem. To wbrew pozorom pomaga, czego dowodem mogą być te miliony małżeństw, ktore jakoś tam ze sobą żyją, mimo że się i trochę ze sobą męczą- co się jawi jako wygrana na loterii na tle tych wszystkich wyzwolonych ludkow, ktorzy albo na siebie Formy nie nałożyli żadnej, albo za nic mają swoje słowo i ją ochoczo z siebie strząsnęli. Ludki te, tak po 30stce, wolne chwile spędzają na wyciu z żalu do księżyca. Jak to im źle. Taka cena za “wolność”. Bo to taka wolność w stylu disco polo “niech żyje wolność i swoboda, niech żyje zabawa i dziewczyna młoda” :D
Niby ci ludzie w większości kształceni, ęteligentni i cali w paryskich pudrach, a disco polo w duszy gra, że hej!
Pozdrowki
P.S. zauważyłem, że wrocił tu terror dobrych manier, tzn że jak ktoś się odezwie cokolwiek za ostro, to zaraz się rakiem wycofuje twierdząc, że nie miał na myśli nic złego, broń Boże!
Artur M. Nicpoń -- 03.03.2010 - 02:07Oświadczam niniejszym, że nie miałem nic złego na myśli, nikogo nie atakuję personalnie, snuję sobie takie quasistatystyczne rozważania, co złego to nie ja i uwolnić Stopczyka!